Worek wypchany gotówką
W dniu 17 stycznia 2019 r. Jan G., główny oskarżony w procesie, w którego tle kryje się szpital opatowski, wyjaśnił sądowi, że za utratę dorobku swego życia obwinia byłego starostę, który odmówił poparcia jego starań o kredyt.
On wyremontował szpital w Opatowie, a starosta odebrał mu dzierżawę opatowskiej lecznicy, gdyż sam chciał uchodzić za ojca całego sukcesu.
W dniu 10 stycznia 2019 r. przed Sądem Okręgowym w Kielcach rozpoczął się proces trójki oskarżonych: Jana G. – byłego prezesa spółki dzierżawiącej szpital w Opatowie, Bogusława W. ? byłego starosty opatowskiego oraz Joanny Sz. ? byłej prezes zarządu spółki ?Top Medicus?. W dniu 17 stycznia 2019 r. oskarżony Jan G. nadal składał wyjaśnienia.
Niechlubny dorobek
Przypomnę, że Jan G. ma osiemnaście zarzutów oszustw i usiłowań oszustw, a w tym co do mienia znacznej wartości, na szkodę czterech podmiotów gospodarczych w kwocie łącznej blisko 14 mln zł i dodatkowo w kwocie ponad 1,5 mln zł co do oszustw, których usiłował dokonać. Wszystkie te zarzuty były związane z pracami remontowo -budowlanymi prowadzonymi w opatowskim szpitalu przez spółkę ?Twoje Zdrowie ? Lekarze Specjaliści? w Katowicach i ?Medical Stocks ? Składy Medyczne? w Katowicach, w których oskarżony był odpowiednio prezesem zarządu i członkiem zarządu, a w imieniu których zawierał umowy z oszukanymi podmiotami. Pokrzywdzone firmy to te same cztery podmioty gospodarcze, które zostały ujęte w zarzutach Bogusława W.
Jan G. nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Prokurator zastosował wobec niego środki zapobiegawcze w postaci poręczenia majątkowego w kwocie 50.000 zł, dozoru policji i zakazu opuszczania kraju połączonego z zatrzymaniem paszportu.
Worek z pieniędzmi
Niemałą sensację wywołały słowa oskarżonego o worku z pieniędzmi. To starosta – według Jana G. – miał się pokazać z takim workiem w szpitalu. Czyje w nim były pieniądze i ile ich było, tego Jan G. nie był w stanie powiedzieć. Starosta miał rozdawać je tylko tym, którzy byli grzeczni. Sędzia Robert Dróżdż zapytał, czy oskarżony osobiście widział ten worek? Jan G.odpowiedział, że o tym worku mówiło wiele osób w Opatowie, ale on sam zna sprawę tylko ze słyszenia. Kiedy on sam był w gabinecie starosty, to widział plastikową torbę o wymiarach 40 na 40 centymetrów. Była wypchana banknotami opatrzonymi banderolą. Trudno mu powiedzieć, ile w niej mogło być pieniędzy ani czy były prawdziwe? Nie pytał o to starostę.
Bez trzech milionów nie podchodź
Żądanie łapówki w kwocie 3 mln zł miało paść po zakończeniu spotkania w sprawie kredytu zaraz po wyjściu z banku. Było to w 2014 r. Jan G. zabiegał o poręczenie tego kredytu przez Radę Powiatu. Starosta nie poparł jego prośby o poręczenie tego kredytu. Będąc na zewnątrz banku miał usłyszeć, żeby bez 3 mln zł nawet nie podchodził. Jego zdaniem, było to żądanie łapówki.
Sędzia Robert Dróżdż zapytał, czy zawiadomienie o żądaniu korzyści majątkowej w kwocie 3 mln zł trafiło do prokuratury? Jan G. odparł, że bał się starosty, który uchodził za osobę bardzo wpływową. Dochodziły do niego informacje, że wszelkie doniesienia są umarzane. Nie bardzo wiedział, co może zrobić, bo starosta wydawał się w tamtym czasie osobą niezwykle wpływową. O ile pamięta, to był przekonany, że takie zawiadomienie złożono.
Gdy się okazało, że było tylko jedno doniesienie i to na kwotę 300 tys. zł, a nie 3 mln zł; stwierdził, że był przekonany, że było inaczej.
Wirtualny kredyt
Jan G. uważa, ze został przez starostę zrobiony w konia. Powiedziano mu bowiem, że w Opatowie przedstawiano go jako frajera, którego można wykorzystać. A jego spółki były w potrzebie. Początkowo potrzebował ok. 7 mln zł kredytu, aby zapłacić za zlecone roboty inwestycyjne w szpitalu. Jednak zakres prac stopniowo się rozszerzał, a faktur do zapłaty przybywało w lawinowym tempie. Jakiś czas pocieszał się myślą, że starosta poręczy kredyt dla jego spółki, ale tak się nie stało. Owszem, miał kontrakt z NFZ na 7 mln zł oraz ciekawe plany na rozszerzenie działalności medycznej, ale to było za mało.
Wartość inwestycji szybko przekroczyła 10, a w końcu urosła do 17 mln zł. Sytuacja wymknęła się spod kontroli, gdy Jan G. zobaczył, że w oczach rozpada się dorobek jego życia, a zagrożone upadkiem są dwie jego spółki. Od tego czasu był w sporze ze starostą, choć nadal z nim rozmawiał. Być może niektórzy sądzili, że on i starosta są nadal kolegami, ale tak nie było.
Oszukane firmy
W cieniu osobistego dramatu Jana G. kryją się pokrzywdzone firmy, w tym z naszego terenu oraz z Lublina. Jan G. z uporem twierdzi, że to starosta narzucał mu, które firmy i w jakim zakresie miały remontować szpital. Co więcej, co chwilę żądał od niego, by zlecał kolejne inwestycje. Bez porozumienia z nim ustalał też z tymi firmami kosztorysy tych inwestycji. Prace trwały w bloku operacyjnym, realizowano tzw. kolumny anestezjologiczne, a także roboty elektryczne. Jan G. uważał, że niektóre z tych firm nie nadają się do tego typu prac. Był też przekonany, że z niektórymi inwestycjami można było jeszcze poczekać. Nie płacił tym firmom, lecz cały czas obiecywał im pieniądze z kredytu, które oczywiście miał mu załatwić starosta.
Z wyjaśnień Jana G. można wyciągnąć wniosek, że starosta chciał wszystkich oszukać. Nie tylko Jana G., ale też i te firmy, które sam wynalazł i ściągnął do szpitala. Podobno mówił, że wszystkich puści z torbami. W takiej sytuacji można by całkiem słusznie uronić niejedną łzę nad oskarżonym, bo być może został skrzywdzony, ale gdy usłyszałem, jak Jan G. podpisał dziesięć czystych kartek, które potem wypełniono treścią rzekomo bez jego wiedzy i wykorzystano do obciążenia jego spółek kolejnymi fakturami, to nie bardzo wiadomo, jak na to spojrzeć.
Kolejna rozprawa za dwa tygodnie. Wyjaśnienia będą składały kolejne dwie osoby, oskarżone przez prokuraturę. Pamiętajmy, że oskarżeni nie mają obowiązku ? podobnie jak świadkowie ? mówienia prawdy pod sankcją karną. Ocena tego, co powiedzą, należy do Sądu.