Zamknij

Shalom Aleichem. Związki słynnego basisty Rush z Ostrowcem

09:51, 16.12.2023 Dariusz Kisiel, Paweł Słowiński Aktualizacja: 09:56, 16.12.2023
Skomentuj

Co Geddy Lee - muzyk, wokalista, basista i klawiszowiec kanadyjskiej, legendarnej grupy rockowej Rush, którą zachwycała się polska młodzież zwłaszcza w latach 70-tych, ma wspólnego z Ostrowcem Świętokrzyskim? Ano ma...!

Małka i Moshe Weirib - rodzice Geddy Lee

Otóż, jak podaje portal Projektu Pamięci Żydów Ostrowca dziadek Geddy Lee - Aharon Weinryb urodził się w 1883 roku w Goździelinie, a jego babka - Chaja Sura Wajnryb w Ostrowcu. Oboje zostali zamordowani w Treblince w 1942 roku.  W Ostrowcu, w sierpniu 1920 roku, w Ostrowcu przyszedł także na świat ojciec słynnego muzyka - Morris/Moshe Meir Weinrib. Jego brat Izak/Icek został złapany podczas ucieczki przed Niemcami. Przywiązano go najpierw do konia, a później zastrzelono.

Geddy Lee z rodzicami

Ojciec i matka kanadyjskiego muzyka - Manya/Mary/Małka Rubinstein, która dorastała w Wierzbniku, poznali się w getcie w Starachowicach. Ich historia jest niesamowita... Jako nastolatkowe trafili do Oświęcimia, skąd Manya została po pewnym czasie przeniesiona do Bergen-Belsen, a Morris do Dachau. Po zakończeniu wojny, w 1946 roku, Morris szukał Manyi i znalazł ją w obozie dla przesiedleńców w Bergen-Belsen. Tam pobrali się i ostatecznie wyemigrowali do Kanady, gdzie jeszcze przed wojną zamieszkała siostra Morrisa. Morris zmarł w 1965 r., a Manya w 2021 roku.

Gary Lee przyszedł na świat w Toronto w 1953 roku. Najbardziej znany jest jako Geddy Lee, motor napędowy kanadyjskiej grupy Rush, do której dołączył w 1968 roku. Uznawany jest za jednego z najlepszych basistów w historii rock and roll`a, choć równie świetnie gra na instrumentach klawiszowych i gitarze akustycznej.  Czyż można się dziwić, że gra na sygnowanej swoim nazwiskiem gitarze basowej Fender Jazz Bass?

Geddy Lee ożywił swoje wspomnienia książką "My Effin` Life", której premiera nakładem wydawnictwa Harper Collins miała miejsce dokładnie 14 listopada br. Z tej okazji muzyk wyruszył również na trasę promocyjną w Wielkiej Brytanii i po Ameryce Północnej. Zebraliśmy garść ciekawostek, dotyczących muzyka. Geddy ma starszą siostrę i młodszego brata. W 1976 roku poślubił Nancy Young, z którą ma syna Juliana i córkę Kylę. W 1996 roku został oficerem Orderu Kanady, w 2000 roku wydał swój pierwszy solowy album "My Favorite Headache", a w 2012 został odznaczony medalem Diamentowego Jubileuszu Królowej Elżbiety II. Jego imieniem i nazwiskiem Geddy Lee nazwana została nawet planetoida z pasa głównego asteroid okrążająca Słońce, a która została odkryta w 1990 roku w Palomar Observatory przez Briana Romana.

Muzyk w wielu wywiadach mówi, że wychowywał się w przygnębiającej atmosferze rodziny ocalałych z Holocaustu, który piętno tamtej tragedii wywarł zwłaszcza na jego matce. Książką - pamiętnikiem "My Effin` Life", która także trafiła już do polskich księgarni, legendarny basista Rush złożył hołd właśnie swojej mamie, która była ogromną zwolenniczką muzyki syna. Na łamach książki Lee podzielił się niesamowitą opowieścią z życia swojej matki, jak przeżyła Auschwitz i jak uwielbiała gotować dla rodziny w święta żydowskie.

Ojciec Geddy Lee zmarł nagle. Chłopiec miał wtedy zaledwie 12 lat. Matka musiała samodzielnie wychowywać trójkę dzieci. Przejęła sklep, którego właścicielem był jej mąż i którym zarządzał pod Toronto. Pracowała w nim aż do emerytury, cały czas wspierając aktywnie swojego syna i gwiazdę rocka.

W książce Lee opisał, jaką inspiracją była dla niego matka, gdy dorastał: "Zobaczyłem, jak ciężko matka pracowała, żeby utrzymać razem moją rodzinę". "Jerusalem Post" pisze o tym, jak matka od początku wspierała zespół i regularnie pojawiała się na koncertach Rush. Kiedy ukazał się pierwszy album Rush, okleiła witryny sklepu plakatami grupy i rozdawała albumy wszystkim dzieciom, które chciały je mieć, a nie miały pieniędzy, aby je kupić. Na dodatek Geddy przyjął swoje sceniczne, a później już legalne imię, w hołdzie złożonym matce. Jak się okazało bowiem, jej silny akcent sprawił, że "Gary" brzmiało jak "Geddy". Co ciekawe, Lee wychował się jako pobożny Żyd i odbył nawet bar micwę, zanim rzucił szkołę średnią, aby skupić się na tworzeniu muzyki. Dziś jest dumny z tradycji i kultury żydowskiej, ale mimo, iż wychował się w rodzinie niezwykle religijnej, to dziś jest ateistą.

W niedawnym wywiadzie dla  The Globe and Mail Geddy Lee podzielił się anegdotą o tym, jak podczas występu widział swoją matkę, jako mówiącą w jidysz matkę trójki dzieci z przedmieść, siedzącą w pierwszym rzędzie, Mówił, że "trudno jej było nie zauważyć". Wspomina, że matka wkładała ogromny wysiłek i miłość w przygotowywanie rodzinnych posiłków na Rosz -kaszana i Paschę. Po całym dniu prowadzenia sklepu przez kilka nocy gotowała i piekła, przygotowując ulubione dania i desery dla wszystkich.

Książka - pamiętnik jest bogato ilustrowana nigdy wcześniej nie publikowanymi zdjęciami. Dla miłośników historii rocka to znacząca pozycja. Lee jest wielokrotnie nagradzanym muzykiem. Jego styl, technika i umiejętności gry na gitarze basowej zainspirowały wielu muzyków rockowych. Na dodatek, to świetny i dobry człowiek, który wspiera wiele akcji charytatywnych. Prywatnie jest fanem baseballu i koneserem wina. Zespół Rush, po Beatlesach i Rolling Stonesach, zgromadził najwięcej złotych i platynowych płyt. Jego muzyka była siedmiokrotnie nominowana do nagrody Grammy. Na niektórych koncertach Geddy Lee występował jako Gershon Eliezer Weinrib, na cześć swojego dziadka zamordowanego w Holokauście.  Książka Lee jest wyprawą w przeszłość, w której spogląda wstecz na swoją rodzinę, w szczególności na kochających rodziców i ich przerażające doświadczenia jako nastolatków podczas II wojny światowej. Szczerze opowiada także o swoim dzieciństwie i pogoni za muzyką, która doprowadziła go do porzucenia szkoły średniej. Śledzi historię Rush, który po początkowych zmaganiach stał się jednym z najbardziej lubianych zespołów wszechczasów. Dzieli się wreszcie intymnymi historiami o swojej przyjaźni z kolegami z zespołu Alexem Lifesonem i Neilem Peartem - głęboko opłakując niedawną śmierć Pearta - i ujawnia swoje obsesje na punkcie muzyki i nie tylko. Książka stanowi bogatą mieszankę szczerości, humoru i żalu po tych, co odeszli, tworząc przejmujący pamiętnik.

Zdjęcia: Flickr, strona internetowa Find a Grave, oficjalna strona grupy Rush.com, Jews of Ostrowiec Memorial Project


Waldemar Włodarczyk o muzycznych fascynacjach grupą Rush

-Mój pierwszy kontakt z muzyką formacji Rush przypadł na moje "licealne czasy". W jeden z czwartkowych wieczorów była emitowana tradycyjnie na antenie popularnej radiowej "Trójki" audycja Piotra Kaczkowskiego "Mini-max" (Minimum słów - Maximum muzyki), a w niej nowa płyta kanadyjskiego tria "Permanent Waves". Był to 1980 rok.

Otwierający niniejszy album utwór "Spirit of Radio" na maxa zamieszał w moich muzycznych gustach. Mocny hard rock i agresywny heavy metal zaczął powoli ewaluować w kierunku progresywnego rocka. Oczywiście płyta została w całości zarejestrowana przeze mnie na magnetofonowej taśmie i po licznych odtworzeniach trafiła do mojego archiwum.

W tamtym okresie o płytach winylowych zagranicznych wykonawców na półkach polskich księgarni niestety można było tylko pomarzyć. Pozostawały więc tylko eskapady na warszawskie bazary i giełdę płytową w "Hybrydach" lub wyczekiwanie na kolejne audycje muzyczne w radiu. Nieco później w moje ręce wpadły kolejne płyty grupy Rush: "2112" (1976), "Hemisperes" (1978), "A Farewell to Kings" (1977) i pierwsze trzy wydawnictwa wydane w latach 1974-75 ("Rush", "Fly By Night" i "Caress of Steel"). Niestety nie znajdowały się one w moim posiadaniu, ponieważ ich cena z uwagi na oryginalne zachodnie wydania była zbyt wysoka.

Na szczęście krąg moich przyjacielsko-koleżeńskich muzycznych znajomości był dość szeroki, więc poprzez tzw. system wzajemnej wymiany, zbiory nagrań systematycznie rosły.  Przełomowym momentem, w którym zostałem gorącym fanem trzech muzyków z Kanady, było ukazanie się albumu "Moving Pictures". Jest to do dziś moja ulubiona płyta i jedno z najlepszych wydawnictw moim zdaniem w historii muzyki rockowej.

Zakupiłem ją rzecz jasna w oryginalnym wydaniu na winylu, który posiadam do dziś w swojej kolekcji. Ostatnią płytą analogową, która trafiła w moje ręce, był rewelacyjny "Signals" z 1982 roku.W momencie, gdy gramofonowe czarne krążki zostały powoli wypierane z rynku przez płyty kompaktowe, w radiu pojawiła się stereofoniczna audycja "Wieczór płytowy", prowadzona przez Tomasza Szachowskiego. Jedną z pierwszych prezentowanych płyt była oczywiście "Moving Pictures". Wysoka dynamika nagrań, zero szumów i trzasków, cóż - trzeba było poczynić starania w celu zakupienia odtwarzacza kompaktowego i niniejszego wydawnictwa na srebrnym, kompaktowym krążku (też stoi na mojej półce). Na okres moich studiów przypadły kolejne trzy płyty kanadyjskiego tria ("Grace Dunder Pressure"-1984, "Power Windows"-1985 i "Hold Your Fire"-1987).

Nowy etap w kolekcjonowaniu wydawnictw tria z Toronto przypadł na erę popularności odtwarzaczy DVD oraz BlueRay i nagrań koncertowych, rejestrowanych podczas licznych światowych tras (niestety w Polsce nigdy nie zagrali). Był moment, że kupowałem już bilet na ich koncert w Pradze... Ostatecznie jednak nie pojechałem, czego żałuję do dziś.

Prawie od samego początku działalności muzycy grali w tym samym składzie (z wyjątkiem debiutanckiej płyty): Geddy Lee - śpiew, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, Alex Lifeson - gitary i Neil Peart - perkusja, instrumenty perkusyjne. Ciekawostką są ich słowiańskie korzenie. Otóż Geddy Lee pochodzi z rodziny żydowskiej, która wyemigrowała z kraju w 1947 roku. Alex Lifeson (prawdziwe nazwisko Alexa Żivojinović) to potomek emigrantów z Jugosławii, zaś dziadkowie Neil`a Peart`a (Nicola Petrović) podobno także byli jugosłowiańskimi emigrantami.

Co wyróżnia moim zdaniem ten zespół na tle innych wykonawców? Otóż uważam ich za wyjątkowych mistrzów w swoim fachu. Ich instrumentalny kunszt przejawia się np. w  umiejętności wirtuozerskiej gry karkołomnych partii basu z jednoczesną obsługą instrumentów klawiszowych oraz śpiewem - i to w zaskakujących podziałach rytmicznych - Geddy Lee. Mogę również śmiało powiedzieć, że Neil Peart był dla mnie perkusistą numer jeden na świecie.

Jego solowe partie podczas koncertów po prostu zwalały z nóg. Zaś Alex Lifeson wypełniał gitarowym brzmieniem dosłownie całą wolną przestrzeń w niezliczonych dźwiękach,  wydobywających się z głośników z nadzwyczajną precyzją.

Bardzo żałuję, że Rush nie zagra już więcej razem i nie nagra w tym samym składzie żadnej płyty. W styczniu 2020 roku zmarł Neil Peart.

(Dariusz Kisiel, Paweł Słowiński)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

RorusRorus

0 0

Ktoś kto nie KOCHA RUSH jest ignorantem, który SMIE SIe NAZWAC znawca ROCKA. Wyrazy współczucia. ONLY RUSH. To muzyka dla tych , których IO jest wyższa od nr buta 11:27, 16.12.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%