Zatrzymałem się przed światłami na skrzyżowaniu ulicy Polnej i Radwana. To nowe, prawidłowo oznakowane skrzyżowanie, dobrze funkcjonujące światła. Stanąłem na pasie do jazdy na wprost przed linią wyznaczającą miejsce do zatrzymania, a na pasie obok, po mojej lewej stronie, stał już pan w renaulcie tyle, że jakieś dwadzieścia metrów przed tą linią. Gdy zapaliło się zielone światło pan z mojej lewej strony ruszył szybko swoim autem i dokładnie w środku skrzyżowania bez włączania migacza zajechał mi drogę, po czym zwolnił tak, że ja nie mogłem kontynuować jazdy.
Nie życzę nikomu takich doznań. Wystraszyłem, bo było to coś niespodziewanego i nie byłem pewien, co będzie dalej. Po chwili zatrąbiłem i wtedy pojazd blokujący mi drogę ruszył, jadąc wolno w kierunku ulicy Chrzanowskiego. Ponownie zatrąbiłem i renault przyspieszył. Nie próbowałem wyprzedzać tego pojazdu, jechałem powoli, po czym zjechałem w boczną uliczkę.
Początkowo nie rozumiałem, co takiego się stało? Dopiero po pewnym czasie, czytając artykuł o przejawach agresji drogowej, przyszło mi do głowy, że być może ten pan, w renaulcie, zdenerwował się tym, że ja zatrzymałem się przy linii poziomej, wyznaczającej miejsce, w którym powinien zatrzymać się pojazd przed skrzyżowaniem, a być może on wolałby, abym tak jak on zatrzymał się w odległości dwudziestu metrów od linii na jezdni. Nie da się wykluczyć, że kierujący renaultem, zajeżdżając drogę na środku pięknego skrzyżowania, chciał mi dać nauczkę, abym na przyszłość robił tak jak on. Czytaj: nie stosował się do znaków poziomych na jezdni, w tym przypadku linii ciągłej, lecz zatrzymywał się dużo dalej, bo tak jest dla tego pana lepiej.
Z tego, co mi wiadomo, P-14 czyli „linia warunkowego zatrzymania złożona z prostokątów”, wyznacza miejsce zatrzymania pojazdów przed sygnalizatorami, przystankami tramwajowymi bez wysepek, przejazdami tramwajowymi i kolejowymi, skrzyżowaniami na wlotach dróg równorzędnych, przejściami dla pieszych, przejazdami dla rowerzystów i śluzami dla rowerów, to znak, do którego kierujący powinni się stosować, bez względu na prywatne przekonania i preferencje.
A przy tak okazji - ja nigdy nie ruszam, po mianie świateł, z całą mocą silnika i z zamkniętymi oczami do przodu, jak to zdarza się niektórym, szybszym ode mnie kierowcom. Ten pan w renaulcie był szybki, bo na dystansie kilkunastu metrów zdążył mnie wyprzedzić, zmienić pas ruchu i zahamować przede mną. Było to nie fajne. Skrzyżowanie to nie tor wyścigowy.
Trzeba patrzeć na znaki
Nadal pewna część kierujących ma problem z przestrzeganiem dopuszczalnej prędkości zwłaszcza poza miastem. Przyznam, że podobnie jak większość kierowców staram się jeździć, tak w mieście, jak i poza miastem, zgodnie z przepisami. Ale nie jest to łatwe.
Jazda poza miastem z prędkością dozwoloną, znacznie wydłuża czas podróży. Nawet na drogach krajowych wiele kilometrów trzeba pokonywać z prędkością do 50 kilometrów na godzinę. Tak jest np. na drodze krajowej nr 9 jadąc w kierunku Opatowa, ale również na drodze nr 42, gdzie na odcinku od Stykowa do Wąchocka, cały czas trzeba podróżować z prędkością do 50 kilometrów na godzinę i to w miejscach, gdzie nie ma domów, lecz są tylko pola uprawne, a obok drogi jest chodnik dla pieszych.
Gdyby chodziło tylko o to, że taka podróż zabiera dużo czasu, to nic bym nie mówił. W końcu kiedyś nasi przodkowie, jadąc zaprzęgiem konnym z Ostrowca do Suchedniowa, musieli poświęcić na to pół dnia. Zabieram głos, bo jadąc zgodnie z przepisami, zamiast być bezpiecznym, jestem narażony na przejawy agresji drogowej. Nie raz i nie dwa byłem wyprzedzany na drodze, na której była podwójna linia ciągła i obowiązywało ograniczenie prędkości do 50 km/h, a co gorsze – niektórzy, dużo ode mnie szybsi kierowcy, zajeżdżali mi drogę i hamowali, zmuszając mnie do wyhamowania auta, które i tak ledwo toczyło się po drodze. Taką przygodę miałem nawet na S7 mimo, że jechałem z prędkością około 110 km/h.
Takich agresywnych zachowań na drogach, tak w miastach, jak i poza miastami, jest coraz więcej. Coś chyba jest w ludziach, takiego dziwnego, że nie potrafią zająć się sobą, lecz czepiają się, i to o nic, innych kierowców. Może by ktoś spróbował im to jakoś wytłumaczyć, żeby tak nie postępowali, bo to, co się czasem wyprawia, może zaszkodzić innym?
Zapytam więc, czy ci, którzy uważają mnie za powolnego kierowcę i wyprzedzają mnie na podwójnej ciągłej linii, a po wyprzedzeniu zajeżdżają mi drogę i zmuszają do zmiany tempa i tak już powolnej jazdy, robią to tylko dlatego, że wiedzą ode mnie lepiej, co i jak należy robić na drodze, i w związku z tym sami mają prawo do łamania prawa? Wielu kierowców dysponuje autami, które wręcz „męczą się” powolną jazdą, ale nie mają wyjścia – jadą w stadzie, jak przykazał Ustawodawca. Przepisy drogowe są dla wszystkich, nie tylko dla szybkich. A poza tym przestrzegają przepisów, bo sami chcą bezpiecznie dojechać do celu podróży.
Chcę tu jeszcze dodać, że ja nie ustalałem limitów prędkości, nie domagałem się malowania linii poziomych w przepisowych odległościach od skrzyżowania. Powiem to głośno – chciałbym zatrzymywać się tam, gdzie mi pasuje, a także móc jeździć po drogach z wyższą prędkością, wszędzie tam, gdzie jest to możliwe i nikomu nie przeszkadzać w używaniu świata. Ale wtedy mielibyśmy na drogach bałagan i zagrożenie dla zdrowia i życia dla wszystkich.
Błąd za błędem
Uczestnicy ruchu co chwilę popełniają jakieś błędy, a czasami stwarzają naprawdę groźne sytuacje na drodze. Przecież nikt, ja również, nie jest ideałem. Zdarza się, że pieszy próbuje wejść tuż przed jadące auto, bo uważa, że ma takie prawo. Ale to nie jest i nie może być żaden powód do tego, aby kierować się agresją i próbować kogoś siłowo wychowywać według własnego wzorca. Kogoś, kto nie jest tu niczemu winien, bo nie pochwala ani ograniczania prędkości bez powodu, ani nie nawołuje do zaostrzania kar pod wpływem emocji.
Jest faktem, że nie brakuje kierujących, którzy nie zostawiają takich przejawów agresji bez żadnej reakcji. Ci, którzy mają kamerki w swoich autach, publikują filmiki w sieci lub też ślą je do policjantów. Jednak nie każdy ma kamerkę i nie każdy chce o tym zaraz rozgłaszać. Zresztą, taki filmik nie jest przesądzającym dowodem czyjegoś wykroczenia drogowego i ostatecznie cała para może zwyczajnie pójść w przysłowiowy gwizdek.
Zajechanie drogi, tuż po wyprzedzeniu innego auta, natychmiastowe zahamowanie bez żadnego powodu, przed pojazdem jadącym zgodnie z przepisami, naraża innego kierującego oraz pasażerów na niebezpieczeństwo wypadku. Ktoś może nie zareagować odpowiednio szybko, najechać takiego drogowego wychowawcę, a potem odpowiadać za tzw. dzwon.
Pojawiły się już głosy, aby takie zachowania spenalizować jako przestępstwo drogowe i zagrozić surową karą. Pomysłodawcy są przekonani, że wprowadzenie do Kodeksu karnego nowego artykułu może rozwiązać problem. Wnioskują oni, żeby za zmuszenie kierującego pojazdem na drodze publicznej do gwałtownego zmniejszenia prędkości jazdy lub zmiany kierunku ruchu, gdy to jego postępowanie nie wynikało z warunków ruchu, groziła kara pozbawienia wolności. Taki kierujący musiałby być również obligatoryjnie pozbawiany uprawnień do kierowania wszelkimi pojazdami mechanicznymi na określony czas.
Jeszcze surowszą karę postulują, jeśli wskutek takiego zachowania ktoś dozna obrażeń ciała lub nastąpi śmierć innych uczestników ruchu. Sprawca podlegałby karze pozbawienia wolności na wiele lat, a ponadto byłby pozbawiony obligatoryjnie prawa kierowania wszelkimi pojazdami mechanicznymi na zawsze.
Nie tylko karać
W materiale internetowym, gdzie o tym przeczytałem, kierowcy –wychowawcy zostali nazwani bandytami drogowymi. Z kolei o zbyt szybkich kierowcach mówi się, że to piraci drogowi. Nie sądzę, aby dążąc do naprawy sytuacji na drogach, trzeba było poniżać godność innych ludzi. Powstrzymajmy się więc od własnej agresji słownej, jeśli naprawdę chcemy skutecznie powstrzymać agresję na drogach.
Nigdy nie uważałem i nadal tak jest, że samo podwyższanie kar doprowadzi do eliminacji patologicznych zachowań. To droga donikąd, bo to nie sama wysokość kar, lecz przede wszystkim jej nieuchronność ma moc sprawczą i to nie z dnia na dzień, ale w dłuższym czasie. Ważne jest również przekonanie innych kierowców, np. za pomocą akcji uświadamiających, że powinni reagować na tego typu przypadki agresji. Potencjalni sprawcy przestępstw bardziej boją się potępienia środowiska, w którym żyją, niż samej kary.
Nie będę protestował, gdy taki przepis znajdzie się w Kodeksie karnym. Będę jednak nadal apelował do ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo na dogach, aby wprowadzane zakazy zawsze były weryfikowane, oczywiście po pewnym czasie ich stosowania. Wielkim nakładem finansowym droga krajowa lub wojewódzka została przebudowana, powstał chodnik dla pieszych, zamontowane zostały barierki chroniące pieszych itp., nie ma już powodu do stosowania dawnych ograniczeń, a one zostają. To nie tylko irytuje użytkowników dróg, ale również, na dłuższą metę, osłabia moc obowiązującego prawa. Kierowcy wychowawcy zaczynają je lekceważyć, biorą sprawy w swoje ręce, by na swoją modłę kształtować innych.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz