Jest przedsiębiorcą, jednym z największych polskich importerów szwedzkiego i norweskiego granitu, tłumaczem przysięgłym, od czasu do czasu nauczycielem j. angielskiego, a z zamiłowania podróżnikiem.
?php>
Mariusz Adamczyk po studiach wrócił z Warszawy do Ostrowca Świętokrzyskiego i tej decyzji nie żałuje. W naszym mieście ?realizuje się? zawodowo.
?php>
Nie ma takiej możliwości
?php>Gdy studenci bronili dyplomy na Uniwersytecie Warszawskim, koledzy z roku, prześmiewczo, sarkastycznie, pytali: co Mariusz, wracasz do Ostrowca? W świadomości wielu młodych ludzi wyjazd z Warszawy był porażką.
?php>
W kilkudziesięciotysięcznym mieście nie można zrobić kariery, co najwyżej można zostać nauczycielem.
?php>
-Wtedy odpowiadałem, że nie ma takiej możliwości, ale wróciłem do Ostrowca i z perspektywy czasu uważam, że była to dobra decyzja. Okazuje się, że w mniejszych miastach jest przestrzeń do rozwijania biznesu.
?php>
Długo namawialiśmy pana Mariusza, by opowiedział nam o swojej karierze zawodowej. Jest przecież jednym z nielicznych młodym ostrowczan, który po elitarnych studiach wrócił do rodzinnego miasta. Po kilku latach pracy w roli tłumacza, zdecydował się na własny biznes. Firmę zarejestrował w Ostrowcu Świętokrzyskim. Zajmuje się ona importem, a następnie sprzedażą w kraju kamienia, głównie granitu. Posiada dużą hurtownię i magazyn w Warszawie, a od kilku lat także magazyn w Nowej Dębowej Woli. Stąd zaopatrują się z materiał firmy kamieniarskie i budowlane z całego regionu.
?php>Dziewczyna ważniejsza od kariery dyplomaty
?php>
Mariusz Adamczyk, rocznik 1976, absolwent Staszica marzył o karierze dyplomaty. Od najmłodszych lat przejawiał uzdolnienia językowe. Jedną z życiowych pasji pana Mariusza była nauka języków obcych, drugą zwiedzanie świata. Rodzice dosyć wcześnie zauważyli wyjątkowe predyspozycje lingwistyczne syna i namawiali go, by kontynuował naukę w klasie językowej w liceum. Bez problemu dostał się na lingwistykę stosowaną z językami francuskim i angielskim na Uniwersytecie Warszawskim. Startował w dorosłe życie tuż po transformacji. Polska otwierała się na świat, a przed młodymi ludźmi pojawiały się możliwości rozwoju, o jakich ich starsi o 5 czy 10 lat koledzy mogli tylko pomarzyć.
?php>
-Po raz pierwszy wyjechałem za granicę ze szkoły z panią prof. Janiną Skrzypczyńską. W ramach unijnego projektu Erazmus pojechaliśmy do Anglii. Byliśmy ciekawi Europy. Każdy przystanek w Niemczech czy w Belgii był przeżyciem. Rok później wyjechaliśmy do Francji. Bardzo dużo zawdzięczam moim nauczycielkom ze Staszica- pani profesor Joannie Gibalskiej, która po lekcjach bezinteresownie przygotowywała mnie do egzaminu z j. francuskiego i oczywiście profesor Janinie Skrzypczyńskiej. Wykłady na moim kierunku odbywały się w j. francuskim i angielskim. Gdy młodszy brat dostał się na studia na Politechnice Warszawskiej, w wakacje pojechałem do Ameryki, by zarobić na dalszą naukę. Jeszcze w trakcie studiów miałem praktykę w ministerstwie spraw zagranicznych i wtedy otrzymałem ofertę zatrudnienia w tym resorcie. Marzyłem o pracy w dyplomacji, bowiem umożliwiała ona połączenie dwóch życiowych pasji: nauki języków i podróżowania. Miałem świadomość, że zanim wyjadę za granicę jako dyplomata, czeka mnie co najmniej osiem lat merytorycznej pracy za biurkiem.
?php>
Życie potoczyło się inaczej. Wróciłem do Ostrowca do dziewczyny.
?php>
Droga do biznesu
?php>
Jeszcze w trakcie studiów w wakacje pan Mariusz spotkał w Ostrowcu byłą profesorkę j. angielskiego Janinę Skrzypczyńską i otrzymał od niej propozycję pracy w powstającym w Ostrowcu Kolegium języka angielskiego (w ramach patronatu Uniwersytetu Jagiellońskiego). Prowadził ? oczywiście w j. angielskim wykłady z lingwistyki stosowanej, dokładnie z fonetyki i gramatyki opisowej.
?php>
-Po studiach i przyjeździe do Ostrowca, zająłem się tłumaczeniami dla sądu i policji. Robię to zresztą do tej pory, choć coraz trudniej jest mi pogodzić tę publiczną działalność z zawodem przedsiębiorcy. Uważam ją jednak za swój obowiązek. Prowadziłem też zajęcia w prywatnych szkołach i kursy językowe. Uczestniczyłem m.in. w tłumaczeniu tekstów do przygotowywanego wówczas filmu pt. Quo vadis. W okresie pracy w szkole językowej, o pomoc w tłumaczeniu dokumentów zwrócił się do mnie jeden z miejscowych przedsiębiorców. Współpraca z firmą, która zajmowała się obróbką i dystrybucją granitu, rozwijała się. Wkrótce zaproponowano mi funkcję dyrektora handlowego i członka zarządu spółki. To był nowy rozdział życia zawodowego.
?php>
Na własny rachunek
?php>
- Wpływ na moje późniejsze decyzje miał wujek, ceniony wówczas i znany biznesmen Andrzej Biesiada. Jego rady i wskazówki z perspektywy czasu były bezcenne. Wracam do nich myślą w ostatnich dniach z racji Święta Zmarłych. W czasie rodzinnych spotkań, często rozmawialiśmy o biznesie. Słyszałem od Wujka: Mariusz, ty sam powinieneś działać w biznesie. Ja cię w tym widzę. Zobaczysz, wcześniej czy później poprowadzisz własną firmę.
?php>
Myślałem najpierw o własnej szkole językowej, następnie o tłumaczeniach, które zapewniają bardzo dobre pieniądze.
?php>
Znajomość języków obcych jest w dzisiejszym świecie ogromnym kapitałem. Jako tłumacz można pracować wszędzie, także w mniejszych miejscowościach. Jednak oferta ze Szwecji zmieniła plany życiowe pana Mariusza.
?php>
-Po odejściu z zakładu, w którym pracowałem, wydzwaniało do mnie wielu kontrahentów. Firmy z Norwegii a nawet z RPA, proponowały mi otworzenie w Polsce przedstawicielstw. Odmawiałem, byłem zdecydowany pracować na własne konto i poprowadzić swoją firmę. Zadzwonili także Szwedzi. Zaprosili mnie i zaproponowali wspólny biznes. Odpowiedziałem, że nie mam odpowiednich zasobów finansowych. Nie przejmuj się - usłyszałem. Przyjedź, będziemy rozmawiać. Uznałem, że popełniłbym duży błąd, rezygnując z takiego spotkania. Rzeczywiście, rozmowy okazały się owocne. Udzielono mi długoterminowego kredytu kupieckiego. I tak to się zaczęło. Początkowo małymi kroczkami, ale cały czas rozwijaliśmy współpracę. Kosztowało mnie to bardzo dużo pracy. W pierwszym roku przejechałem samochodem prawie sto tysięcy kilometrów. Gdy rozliczyłem się ze Szwedami z pierwszych zobowiązań, drzwi do Skandynawii otworzyły się dla naszej firmy szeroko.
?php>
Rodzinna firma
?php>
Pan Mariusz sprowadza - jak to się mówi w branży kamień - z całego świata, najwięcej ze Szwecji i Norwegii, ale także z Indii, Brazylii, Francji, Republiki Południowej Afryki, nawet z Angoli .W Warszawie otworzył hurtownię i magazyn. Dzięki korzystnemu unijnemu kredytowi drugi magazyn kamienia naturalnego znajduje się pod Ostrowcem. Działa w ciekawej i rozwojowej branży. Odbiorcami płyt granitowych są zakłady kamieniarskie z całej Polski i oczywiście firmy budowlane. Coraz popularniejsze są chociażby granitowe blaty mebli kuchennych, czy wykończenia ścian w budynkach jednorodzinnych.
- Oprócz sprzedaży hurtowej, rozwijamy wykonawstwo. Wiążemy z nim plany na przyszłość. Wspólnie z bratem Kubą kupiliśmy kilka lat temu zakład kamieniarski w Ćmielowie przy ulicy Zamkowej. Zakład ten funkcjonuje od pięćdziesięciu lat i cieszy się renomą. Ponieważ zamówień przybywa, więc zwiększyliśmy zatrudnienie. Pandemia zahamowała plany powołania do życia drugiej spółki, która specjalizować się będzie w działalności budowlanej.
?php>
Jakub Adamczyk jest absolwentem Politechniki Warszawskiej. Ukończył kierunek konstrukcji stalowych i mógłby nadzorować montaż konstrukcji najwyższych budynków w Warszawie, Gdańsku czy Poznaniu, tzw. wysokościowców. Jednak podobnie jak starszy brat Mariusz wrócił do Ostrowca i rozwija działalność związaną z wykonawstwem. Niedawno bracia zostali poproszeni o wykonanie pomnika wieloletniego kustosza Kałkowa księdza Czesława Wali. Zlecenie to traktują jako przywilej dla firmy. Pod pieczą zakładu w Ćmielowie została wykonana posadzka w kościele na Kolonii Robotniczej w Ostrowcu Świętokrzyskim. Budowlanka jest ciekawą i rozwojową gałęzią jeśli chodzi o granit.
?php>
- W przypadku biznesu umiejscowienie przedsięwzięć nie ma znaczenia ? podkreślają bracia. -Można je realizować w każdym miejscu, zarówno w dużym, jak i małym mieście. Biznes, przedsiębiorczość nie ogranicza żadna bariera. Ponieważ większość ludzi dobrze wykształconych pozostaje w aglomeracjach i nie wraca do małych miejscowości, w związku z tym pojawia się tam pole do działania. Mając wyobraźnię, chęci do pracy i trochę szczęścia, bo jest ono nieodzowne w biznesie, można osiągnąć bardzo wiele.
?php>
- Czy jest pan osobą spełnioną zawodowo ? pytamy Mariusza Adamczyka.
?php>
- Przedsiębiorca nie może być spełniony zawodowo do końca, bowiem chodzi o motywację, nowe wyzwania, które niesie ze sobą życie, chociażby rozwój techniczny i technologiczny - odpowiada. Spełniamy się z bratem poprzez działania. Przedłużająca się pandemia trochę podcięła nam skrzydła i opóźniła dalsze plany rozwojowe, ale w biznesie nigdy nie można się poddawać.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz