Zamknij

Maratończyk z rekordem w Księdze Guinnessa

09:30, 16.07.2024 Aktualizacja: 09:35, 16.07.2024
Skomentuj

Mieszkaniec Dołów Biskupich dwukrotnie podejmował próbę pobicia rekordu Guinnesa w biegu maratońskim. Za drugim razem dopiął swego i trafił do annałów historii. Z zawodu jest tłumaczem, a swoje życie dzieli pomiędzy Londyn, Warszawę i Doły Biskupie.

Grzegorz Gałęzia urodził się w Prusinowicach w 1969 roku. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Waśniowie ukończył III Liceum Ogólnokształcące im. Władysława Broniewskiego w Ostrowcu Świętokrzyskim.

-Pochodzę ze świętokrzyskiego, gdzie mam rodzinę, braci i siostrę –mówi. Moi rodzice już nie żyją. W tej chwili mam dom w Dołach Biskupich. Mieszkanie mam też w Warszawie, gdzie się osiedliłem po studiach. Moja żona jest Angielką, mamy więc także dom w Londynie. Oznacza to dla nas częste podróże na trasie: Doły Biskupie – Warszawa – Londyn – Doły Biskupie.

Zamiłowanie do języków obcych

Grzegorz Gałęzia studiował anglistykę na Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Potem neofilologię i lingwistykę stosowaną w Warszawie.

Ukończył także podyplomowe studia hebraistyczne na Oxfordzie.

-Zawsze interesowały mnie języki obce –mówi. Na studiach dogłębnie poznałem język angielski, ale uczyłem się też łaciny, języka rosyjskiego i niemieckiego. Mimo, że nie mam żadnych korzeni żydowskich, to bardzo zainteresował mnie język hebrajski, literatura i kultura żydowska. Pomogło mi w tym stypendium, które otrzymałem na uniwersytecie w Oxfordzie. Przyznam, że studiowałem tam hebraistykę już choćby dla samej przyjemności.

Grzegorz Gałęzia nie jest nauczycielem języków obcych.

-Rozważałem nauczanie języka anielskiego, ale w czasie studiów trafiła mi się w ramach praktyk klasa 6B w szkole na Woli w Warszawie –mówi. W klasie było 32 osoby, w tym kilku niesfornych uczniów, którzy mnie skutecznie zniechęcili do uczenia. Studia ukończyłem, ale nie zostałem nauczycielem. Co prawda przez krótki czas udzielałem korepetycji z języka angielskiego, ale docelowo zostałem tłumaczem języków obcych. Przestawiłem się na tłumaczenie ustne – konsekutywne i symultaniczne – i pisemne.

Jedyną pracą etatową, jaką wykonywał, była praca w firmie Polskie książki Telefoniczne przed wyjazdem na studia podyplomowe. Był to krótki epizod w jego życiu zawodowym. Potem cały czas prowadził własną działalność gospodarczą – biuro tłumaczeń. Obecnie skupia się wyłącznie na tłumaczeniach pisemnych. Zaletą tej pracy jest to, że może ją wykonywać w dowolnym miejscu na świecie. Nie ukrywa, że bardzo ułatwia mu to życie.

-Pracuję zdalnie –­ wystarczy że mam ze sobą laptopa i Internet –mówi Grzegorz Gałęzia. Tłumaczę dla spółek giełdowych, kancelarii prawnych, towarzystw ubezpieczeniowych, przemysłu ciężkiego i kopalni. Tłumaczę kontrakty, pisma procesowe, sprawozdania finansowe, artykuły naukowe. Każde tłumaczenie jest dla mnie pewnego rodzaju wyzwaniem, ale za to nigdy się nie nudzę.

Pracę tłumacza porównuje do rozwiązywania krzyżówek – są pewne zagwozdki w każdym tekście, które musi rozszyfrować, aby odkryć i właściwie przekazać myśl autora, na język zrozumiały dla odbiorcy lub oddać koncepcję, która nie występuje w danym języku. 

Od Biegu Niepodległości do maratonu

Zaczynał bieganie od uczestnictwa w Biegu Niepodległości. Kilkukrotnie wspólnie z kolegą przebiegł 10-kilometrową trasę biegu, który odbywa się dniu 11 listopada z okazji Święta Niepodległości w Warszawie.

-W 2009 roku, na swoje 40-te urodziny postanowiłem sobie zrobić prezent i przebiec maraton, co wydawało mi się wówczas wyczynem na granicy ludzkich możliwości –mówi Grzegorz Gałęzia. Maraton nazywany jest wyścigiem na królewskim dystansie. Zawodnicy muszą pokonać 42 km 195 metrów. Nazwa biegu nawiązuje do czasów starożytnej Grecji. W 490 r. p.n.e. Grecy powstrzymali wielką armię Persów przed wkroczeniem na ich terytorium. Jeden z żołnierzy, Filippides, miał zanieść radosną nowinę Ateńczykom, biegnąc z miejscowości Maraton do Aten. Niestety, bieg na tak dużym dystansie przypłacił własnym życiem.

Pierwszy maraton z udziałem Grzegorza Gałęzi odbył się w Warszawie.

-Maraton to bardzo specyficzny bieg już choćby z uwagi na dystans ponad czterdziestu kilometrów –mówi. Do każdego biegu trzeba się przygotowywać przez wiele miesięcy. Potrzebne są długie wybiegania po dwadzieścia-trzydzieści kilometrów. Przed samym biegiem jest okres tzw. taperingu, czyli ograniczania ilości oraz intensywności treningów. Dzięki temu na linii startu człowiek czuje się pół-bogiem. Wydaje mu się, że może góry przenosić. Jednak sam bieg trzeba rozegrać bardzo dobrze taktycznie. Wiele osób popełnia błąd, polegający na tym, że zaczyna biec zbyt szybko. A kiedy przychodzi trzydziesty, trzydziesty drugi kilometr człowiek zderza się ze "ścianą". Organizm wyczerpuje całe swoje paliwo i zaczyna zjadać sam siebie. Biegacz odczuwa ból fizyczny, ale również potworne zmęczenie mentalne. Nagle myśli sobie: po co mi to było, schodzę z trasy, dość, nigdy więcej.

W pierwszym maratonie biegł razem z kolegą, z którym wcześniej startował w Biegu Niepodległości.

-Biegliśmy swoim tempem, jednak na trzydziestym kilometrze przyszedł kryzys -mówi. Doszło do tego, że nie mogłem już biec, a nawet iść do przodu. Musiałem iść tyłem, bo jedyne partie mięśni, które u mnie działały, pozwalały mi na marsz do tyłu. Zaczęła mi też sztywnieć szczęka.

Na szczęście udało mu się dotrzeć do mety z czasem około pięciu godzin.

Problemy po biegu

Grzegorz Gałęzia mówi, że po przekroczeniu mety maratonu zaczyna się długie dochodzenie do siebie.

-Najpierw są endorfiny i adrenalina, dlatego człowiek nie czuje bólu –mówi. Chwilowo na pierwszy plan wysuwa się poczucie szczęścia, że coś wielkiego udało się osiągnąć. Nie ulega kwestii, że jest to wielkie osiągnięcie dla każdego biegacza, gdyż zaledwie jeden promil ludzkości w ogóle przebiegło maraton. Już choćby z tego powodu jest się pewnego rodzaju wybrańcem. Jednak bardzo szybko do głosu dochodzi potworne zmęczenie. Mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Największy problem sprawia chodzenie po schodach. Ja mam na to swój sposób – po schodach schodzę tyłem, a nie przodem do kierunku ruchu.

Każdy potencjalny maratończyk ma do wyboru mnóstwo książek i podręczników, aby przygotować się do startu w biegu maratońskim.

-Jest cała wiedza na temat filozofii maratonu, strategii biegu -mówi. Jednak nie ma co się oszukiwać, to trening czyni mistrza. Jeżeli nie wybiega się odpowiedniej ilości kilometrów, w tym długich biegów rzędu dwudziestu, trzydziestu kilometrów przed właściwym startem w maratonie, to czeka go katorga w końcówce biegu.

W strojach Spartan

Pierwszy maraton okazał się na tyle nasycającym doświadczeniem, że przez kolejne kilka lat nie biegał maratonów. Potem przyszedł taki moment, że zaczął myśleć o następnym maratonie.

-Drugi maraton z moim udziałem też odbył się w Warszawie –mówi Grzegorz Gałęzia. Wtedy to na trasie spotkałem bardzo ciekawą grupę uczestników, którzy biegli maraton przebrani za Spartan. Mieli na sobie czerwone peleryny, na głowach hełmy, a w rękach tarcze i włócznie. Powiem, że bardzo mi tym zaimponowali. Biegli w szyku i mimo zbroi i maratońskiego dystansu biła od nich radość i dobra energia.

Spartanie to ludzie bardzo pozytywnie zakręceni. Biegają maratony, ale nie dla siebie, lecz dla niepełnosprawnych dzieci. Szefem ich organizacji jest Michał Leśniewski z Warszawy, nazywamy Leonidasem, na cześć dowódcy legendarnych Spartan w bitwie pod Termopilami.

-W największym biegu maratońskim z moim udziałem wzięło udział ponad stu polskich Spartan -mówi. Dla widzów była to niesamowita atrakcja, gdyż taki oddział, w czerwonych pelerynach i złotych hełmach, rozciągał się na odcinku kilkudziesięciu metrów. Wszyscy biegli w takim tempie, aby każdy zawodnik mógł dobiec razem z oddziałem do mety.

Stroje Spartanom szyje zaprzyjaźniona krawcowa z Teatru Wielkiego w Warszawie.

-Posiadam własną zbroję wojownika Spartan już od ponad dziesięciu lat –mówi Grzegorz Gałęzia. Nie jest to zbroja z metalu, lecz z tworzywa sztucznego. Oryginalna zbroja byłaby zbyt droga i zbyt ciężka. Replika zbroi jest pomalowana metaliczną farbą, która sprawia, że hełmy, tarcze i włócznie wyglądają jak prawdziwa broń starożytnych Spartan.

Polscy Spartanie uczestniczyli w licznych maratonach w Polsce, ale także we Francji, na Węgrzech, na Litwie i w innych krajach. Każdy z członków organizacji działa jako wolontariusz. Każdy pokrywa z własnej kieszeni koszt udziału w biegach. Czasami Spartanie są zapraszani do udziału w maratonie, tak było w przypadku maratonu w Rawennie, mieście położonym w północnych Włoszech. W tym przypadku to organizator maratonu pokrył koszty pobytu polskiej grupy Spartan startującej w maratonie. Polscy Spartanie byli swego rodzaju atrakcją maratonu, który w tym mieście odbywa się cyklicznie.

Początkowo każdy start w maratonie był poświęcony jednemu niepełnosprawnemu dziecku. Zbierali m.in. fundusze na zakup specjalnych protez dla dziecka, które nie miało stóp. Zbierali też pieniądze na pokrycie kosztów rehabilitacji dzieci niepełnosprawnych, których rodziców nie było na to stać.

Z czasem nieformalna grupa polskich Spartan przekształciła się w Fundację Spartanie Dzieciom – organizację pożytku publicznego.

-Ponieważ uważamy, że sportowca podziwia się za wynik, a szanuje się go za postawę, postanowiliśmy aby nasze bieganie miało co najmniej dwa razy w roku oprócz celu sportowego, także cel charytatywny –mówi Grzegorz Gałęzia. Swoim bieganiem i związanym z tym medialnym wsparciem chcemy pomóc dzieciom – dzieciom chorym, dzieciom niepełnosprawnym. Każdy z nas przebiegł przynajmniej jeden maraton, każdy z nas trenuje systematycznie żeby poprawić wyniki oraz czuć się sprawnym i zdrowym człowiekiem. W naszym gronie są osoby, które doświadczają na co dzień trudu wychowania i rehabilitacji dzieci, więc oprócz odruchu serca jest to rzeczywisty problem, który dostrzegamy i z którym się zmagamy.

 Polscy Spartanie nie zbierają pieniędzy podczas samego biegu. W czasie Expo, czyli targów przed maratonem, mają puszki, do których można wrzucać datki. Właściwa zbiórka odbywa się drogą internetową – ludzie widzą ich podczas maratonu, czytają o nich i jeśli uznają, że cel, na który zbierane są fundusze, jest odpowiedni, wpłacają pieniądze. Często wspierają ich także firmy. Ze zgromadzonych tą drogą środków ufundowali między innymi plac zabaw dla niepełnosprawnych dzieci w warszawskich Łazienkach oraz turnusy wczasowe i integracyjne dla dzieci i ich rodziców.

Ambitny sportowiec

Grzegorz Gałęzia ma w sobie nutkę sportowca. To nie jest tak, że nie zależy mu na wyniku. Dlatego startuje też w zawodach po to, by osiągnąć jak najlepszy rezultat sportowy.

- Do tej pory przebiegłem 52 maratony na czterech kontynentach. Wiele z nich biegłem dla samej przygody, bo bez wątpienia udział w biegu w Nowym Jorku, Jerozolimie, Stambule czy Marrakeszu to czysta przyjemność. Niemniej kilka razy do roku biegnę maraton dla wyniku. Moim największym sukcesem sportowym było zdobycie trzeciego miejsca w kategorii generalnej w międzynarodowym maratonie w Pitztalu w Alpach Austriackich z czasem 2 godziny 51 minut -mówi. Z kolei moim pierwszym, poważnym sukcesem w biegach maratońskich było złamanie bariery trzech godzin. Próbowałem osiągnąć ten cel trzykrotnie, udało mi się to dopiero za czwartym razem. Teraz przebiegnięcie maratonu z czasem poniżej trzech godzin nie stanowi dla mnie problemu.

Rekord Guinnesa

W dniu 24 września 2023 roku Grzegorz Gałęzia ustanowił rekord Guinnesa w Berlinie. Maraton ten wygrała Tigist Assefa, 29-letnia zawodniczka z Etiopii, która z wynikiem 2:11.53 poprawiła dotychczasowy rekord Kenijki Brigid Kosgei o dwie minuty. Assefa wygrała berliński maraton również w 2022 roku.

-Pierwsza próba ustanowienia rekordu Guinnesa zakończyła się niepowodzeniem –mówi Grzegorz Gałęzia. Z okazji mojego 50-ego maratonu w Londynie postanowiłem wystartować w stroju mumii. Chciałem zostać najszybszym maratończykiem na świecie w tej kategorii. Wydawało mi się, że to będzie bardzo łatwa kategoria i że bez trudu ustanowię rekord. Księga Rekordów Guinnessa ma ściśle określone wymogi dla każdej dyscypliny. Całe ciało musiało być owinięte bandażami, twarz pomalowana na biało a oczy na czarno. Niestety w czasie pierwszej próby popełniłem kilka błędów. Po pierwsze – bandaże miałem założone zbyt ściśle na ciele. W czasie parogodzinnego biegu ciało puchnie i bandaże zaczęły krępować obieg krwi. Po drugie – w tym dniu padał deszcz, więc do pomalowania twarzy użyłem białą farbę emulsyjną, która skutecznie utrudniała oddychanie skóry i pocenie.

Dotychczasowy rekord świata w stroju mumii wynosił 3 godziny 17 minut. Grzegorz Gałęzia biegł tempem, które miało mu pozwolić pobić jego własny rekord, tj. 2 godziny 55 minut. To był jego trzeci błąd.

-Trzy kilometry przed metą mój organizm "się zagotował" i straciłem przytomność -mówi. Obudziłem się w namiocie medycznym z temperaturą ciała 41 stopni Celsjusza i z całą kupą medyków nad mną. Ratownicy pocięli mi cały strój, zrobili EKG, doprowadzili do porządku i – co bardzo mnie zdziwiło – pozwolili mi dokończyć bieg. Do mety dotruchtałem w poszarpanym stroju z czasem 4 godzin 58 minut.

Rekordu nie udało mu się ustanowić. Drugą próbę bicia rekordu Guinnesa w stroju mumii podjął w Berlinie.

-Tym razem byłem już o wiele mądrzejszy niż poprzednio i nie tak ambitny, bo nie próbowałem pobić swego życiowego rekordu, lecz jedynie złamać czas 3 godzin 17 minut -mówi. Przyjąłem sobie za cel osiągnięcie czasu 3 godzin 15 minut. Miałem luźniejszy strój i odpowiednią farbę do twarzy. Mimo, że w tym dniu było gorąco, to udało mi się dobiec szczęśliwie do końca. Cały czas polewałem się wodą. Podczas biegu straciłem pięć kilogramów wagi. Z powodu bandaży pot nie parował ze mnie, tylko spływał mi do butów.

Grzegorz Gałęzia jest aktualnym rekordzistą świata w biegu maratońskim w stroju mumii z czasem 3 godziny 15 minut. Jak mówi, to nie jest jego ostatnie słowo jako maratończyka.

(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

OSTATNIE KOMENTARZE

Nowe przepisy uderzą w właścicieli psów i kotów

Tylko kto za to bedzie placil. Liczba Kotow na wsiach jest niepoliczalna. Dodatkowe koszty dla wlascicieli ktore skoncza sie zabijaniem zwierzat. Jezeli bedzie to darmowe to ok, ale szczerze w to watpie.

Mmm

13:26, 2025-06-14

Zarząd powiatu z absolutorium i wotum zaufania!

Z całym szacunkiem, to zwykłe cwaniakowanie. Takie votum jak nam sie serwuje to jest przedstawienie. Takie votum powinno odbywać się w referendum, a nie pokazywać nam show uwiązanych w układzie większościowym lokalnych bonzów, czy koalicji 13 grudnia. Czyli tych którzy siedzą w pierwszym rzędzie przy korycie. Gdybym chciał obejrzeć cyrk poszedł bym do cyrku. Rząd mie powinien mi tego fundować. Co byście powiedzieli gdyby mafia, która kolwiek, czy rodzina i kolesie tego Cygana od metody na wnuczka, zrobili sobie votum zaufania, żeby zalegalizować swój proceder.

Sralismazgalis

13:21, 2025-06-12

Wybraliśmy Ucznia Roku!

No o z czego się tu cieszyć.... Edukowalo się w tym mieście, a ile tych dzieciaków tu zostanie??? I tak krew w piach w tym mieście z kartonu.

PUSTY DZBAN

12:18, 2025-06-12

DK 9 potrzebuje pilnych remontów! Podpisz petycję!

Tu sie troche z tobą zgodze. Nasz lokalny PiS nie zrobil z tym za wiele jesli chodzi o nie nasze drogi tylko krajowe. Z prostej przyczyny. Byl na to za krótki. Nawet nie za cienki, poprostu za krótki. Kiedy spojżymy i przyjżymy się troche dalej niż temu co widać tuż za naszym płotem, to PiS rozkręcał wiele, w wielu miejscach na raz ważnych dla tego kraju inwestycji. I nasz lokalny PiS musiał się z tym pogodzić, że nie byliśmy priorytetem i po drodze dla tych inwestycji. Jesli chodzi o pierwszenistwo ważności, tego naprawde wielkiego planu rozbudowy infrastruktury drogowej. Nie mogli pyszczyć za wiele, bo i tak by się nie przebili, bo krawiec kraje jak mu materji staje. Ale też nie można powiedzieć że tu nie było robione nić. W naszych zadupiach zmieniło się dość sporo na lepsze. Wiem że jesteśmy najfajniejsi i cała machina powinna się kręcić w okół nas, ale priorytety na ten pierwszy naprawde wieki rzut, w skali kraju, był bezdyskusyjnie imponujacy. Szkoda ze się nie załapalismy. Tą pulą o której mówisz, też nasi lokalsi nie decydowali, bo liczył się potencjał rozwojowy miast. Mogli troche poskamleć, lecz nie o siłe przebicia lokalnych władz w tym chodziło. Więc po co pajacować skoro nie załapaliśmy się do puli priorytetów i pajacowanie nic by nie zmieniło. Nie oznacza to że nie załapalibyśmy się podczas budowy CPK i moim zdaniem miało by to większy sens. Z tąd wzięły się u nas tereny przemysłowe, magazynowe i nawet produkcyjne, żeby podbić nieco bardziej powage naszego miasta. W te pedy próbuje się zagospodarować jak kolwiek to co kedyś padło. Uważam to za znacznie lepsze niż remontowanie w nieskończoność fontanny w Rynku, budowanie pomników bohaterskich Radnych, czy zamykanie szkół dla oszcżędności, po zadłużeniu szpitala czy kombinowaniu jak by tu dowalić lokalnym biznesom parkometrami, czy jakimiś zapchajdziurami dla własnego wizerunku. Sam byś z pewnoścìą umiał wyliczy trafienia zupełnie nie trafione, lub nie wiele wnoszące w rozwój miasta na ktore poszła kasa. Wszyscy wiemy jak wiele ważnych żeczy jest tutaj jeszcze do zrobienia. Musimy pamiętać jednak że żeby ktoś dołóżył tu swoich rąk, najpierw przyjży sie co nasze ręce potrafìą zdziałać. No jasne, że jak zobaczą tego chochoła w rynku to sie tylko uśmiechną. I pojadą dalej, bo nawet nie mamy hotelu żeby mogli się nam troche dłużej przyjżeć, żadnego ful profes parkingu z motelem i nie będe wyliczał czego jeszcze nie mamy, bo ubliżył bym też swoim jajom. Nie o przepychanki słowne, czy kolesiowskie tu powinno chodzić. Nie ma dwóch zdań że dodatkowy most jest tutaj potrzebny. Ale trzeba go w coś wpiąć. Nikt nam nie zrobi mostu tylko po to żeby nam się jechało szybciej i wygodniej na zakupy. Pomyślmy więć co możemy zrobić, żeby do nas chciało przyjeżdzać więcej turystów, więcej ludzi szukających pracy i więcej inwestorów. Wtedy będzie inna gadka. Tym czasem nasz największy zakład pracy musi do Warszawki jeździć strajkować. Z czym chcemy podskoczyć Starachowicom czy Skarżysku, nawet Końskie w tym kraju są bardziej znane niż Ostrowiec.

Ja też bym chciał.

02:23, 2025-06-12

0%