Zamknij

Moje miasto nad Kamienną

10:06, 08.10.2024 . Aktualizacja: 10:08, 08.10.2024
Skomentuj

Józef Sołtys jest przewodniczącym Rady Osiedla „Śródmieście”. Z Ostrowcem Świętokrzyskim związał się wiele lat temu. Dziś jest już ostrowczaninem i lokalnym patriotą bardziej niż niejeden rodowity mieszkaniec miasta nad Kamienną.

Urodził się 12 marca 1948 roku w Jaworniku w dawnym województwie krakowskim. Miejscowość jest położona przy trasie Kraków – Zakopane. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Jaworniku uczył się w szkole zawodowej w Myślenicach. Jako mechanik samochodowy poszedł do pracy w Przedsiębiorstwie Zmechanizowanym Robót Budowlanych w Krakowie. Jego firma obsługiwała rozbudowę Huty im. Lenina obecnie Sendzimira jako chłopak niespełna szesnastoletni. Do pracy jeździł tramwajem, często wisząc na stopniach drzwi wejściowych. W zakładzie zajmował się wozami ciężarowymi najczęściej rosyjskiej produkcji, jak ZiŁ-y, 3-tonowe, wielozadaniowe ZiS-y oraz czeskie Tatry i Pragi.

-Były to samochody niesamowicie prymitywne i wadliwe -mówi. Naprawiało się je na okrągło, często kluczami dorabianymi, przy użyciu przecinaków i młotków z metalowymi trzonkami. Dla współczesnych mechaników są to sprawy niewyobrażalne. Nie było podnośników, trzeba było używać siły ludzkiej do wyjęcia skrzyni biegów czy przekładni głównej.

Józef Sołtys mieszkał w hotelu robotniczym w Krakowie. Miał pokój dwuosobowy z aneksem kuchennym. Łazienka była wspólna na korytarzu.

Czerwone berety

Pod koniec 1987 roku Józef Sołtys stanął na komisji poborowej. Skierowano go tam na specjalistyczne badania do szpitala w Krakowie, gdyż zamarzył sobie służbę w wojskach powietrzno-desantowych. Badania lekarskie przebiegły pomyślnie i jesienią został skierowany na kurs spadochronowy do Krosna.

-Byliśmy tam niespełna dwa tygodnie i po wykonaniu trzech skoków ze spadochronem uznali nas za skoczków spadochronowych –mówi. W styczniu 1968 roku trafiłem do jednostki wojskowej w Krakowie. Były to czerwone berety.

Tak się jakoś dziwnie złożyło, że w tych jednostkach powietrzno –desantowych, a było ich kilka w Krakowie, służyło wielu ostrowczan.

W czasie wyczerpującej służby wojskowej Józef Sołtys grał w zespole muzycznym, w którym były trzy gitary, perkusja oraz solista. Przez półtora roku grał tam na perkusji. Jeden z jego kolegów świetnie parodiował Ewę Demarczyk.

Jako żołnierz służby zasadniczej brał udział w „desancie” na Czechosłowację w 1968 roku.

-Wzięto nas prostu z obozu szkoleniowego na Mazurach –mówi. Stamtąd zabrały nas rosyjskie transportowe AN 12 „Ukraina” i zrzuciły nas w nocy. Byliśmy uzbrojeni jak na prawdziwą wojnę wyposażeni w osprzęt i w ostrą amunicję. Dywizja była zrzucana różnych miejscach. Moja kompania została zrzucona po polskiej stronie tuż przy granicy z Czechosłowacją koło Międzylesia. Ja wylądowałem w na kartoflisku.

Psychicznie byliśmy nastawieni na prawdziwą wojnę, na szczęście żadnego strzału nie było. Moja kompania była zakwaterowana w ruinach zamku przy Rynku w Międzylesiu. Zadaniem naszym było eskortowanie różnych transportów w do i z Czechosłowacji.

Żona Krystyna

Przygoda z muzykowaniem towarzyszyła mu przez kolejne lata. W jego zakładzie pracy działała komórka kulturalno-oświatowa. Był tam zespół muzyczny, który prowadził pasjonata, skrzypek. Na ich próby przychodził dość często, gdyż jeszcze w szkole zawodowej grał na akordeonie, gdzie był chór żeński oraz duży, piętnastoosobowy zespół muzyczny. Któregoś dnia spróbowałem z nimi zagrać na perkusji. I tak został perkusistą. Jako członek zespołu, często występował na zewnątrz zakładu, grając na różnych zabawach i festynach.

-Podczas jednej z takich zabaw na sylwestra, dla pracowników Przedsiębiorstwa Budowy Huty im. Lenina, poznałem swoją przyszłą żonę Krystynę, ostrowczankę, która w Krakowie miała swoją rodzinę -mówi. Na zabawę przyszła w towarzystwie swoich ciotek. Zapoznał nas ze sobą mój kolega Henryk. Kazałem mu zatańczyć z tą piękną dziewczyną i zapytać, czy mam u niej jakieś szanse? Po chwili powiedział, że tak i tak się zaczęła nasza przygoda na całe życie.

Przez pewien czas utrzymywali kontakt korespondencyjny. Spotykali się też podczas jej okazjonalnych wizyt u rodziny w Krakowie. Krystyna jest rodowitą ostrowczanką. Jej ojciec i matka pracowali w hucie.

-Nie mogliśmy planować swej przyszłości w mieście Krakowie, gdyż nie można się tam było legalnie zameldować na stałe –mówi. Nie mając stałego meldunku nie mogłem starać się o mieszkanie, miałem jedynie zameldowanie tymczasowe.

-W Ostrowcu było inaczej, bo mój teść zaoferował nam wspólne zamieszkanie w jednym mieszkaniu -mówi. Pobraliśmy się w andrzejki w 1970 roku.

Trudna droga zawodowa

Józef Sołtys rozpoczął pracę w Przedsiębiorstwie Transportowo-Sprzętowym Budownictwa TRANSBUD Kielce Oddział w Ostrowcu Świętokrzyskim. Baza mieściła się przy ulicy Kilińskiego w Ostrowcu Świętokrzyskim.

-Reperowałem samochody ciężarowe –mówi. Był to sprzęt już znacznie lepszy, niż w poprzedniej dekadzie w bazie w Krakowie. Najlepszym wozem z tamtego czasu był ciężarowy Steyer oraz Tatra 815. Później dostawaliśmy rosyjskie Kamazy, choć nie brakowało też wysłużonych ZiŁ-ów. Dysponowaliśmy też dużo lepszym sprzętem do napraw.

Przeprowadzka do Ostrowca Świętokrzyskiego była dla niego wielkim przeżyciem. Przez długi czas nie mógł się przyzwyczaić do realiów obowiązujących w mieście nad Kamienną. Widział różnicę obu kultur – krakowską i ostrowiecką.

-Pamiętam, że głośno mówiło się o „czerwonym Ostrowcu” i matce hucie -mówi. Ktoś, kto pracował w hucie, miał poważanie i szacunek.

Józef Sołtys bardzo polubił Kraków i jako młody człowiek korzystał wszelkich dobrodziejstw, jakie oferowało mu duże miasto. Chodził do kina, teatru, na koncerty. W nowohuckiej Arkadii przez miesiąc w zastępstwie grał wraz ze swoim zespołem na dancingach. Po przenosinach do Ostrowca Świętokrzyskiego utracił możliwość swobodnego korzystania z dobrodziejstw dużego miasta.

Na początku lat 90. XX wieku jego przedsiębiorstwo przeszło reorganizację i stało się samodzielnym podmiotem gospodarczym. Powstało Przedsiębiorstwo Transportowe już bez nazwy TRANSBUD. Była to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Organem założycielskim był wojewoda.

-W międzyczasie uzupełniłem wykształcenie –mówi Józef Sołtys. Poszły za tym moje awanse – najpierw na starszego mistrza, kierownika zmiany, kierownika bazy technicznej, wicedyrektora –mówi. Przez jakiś czas to wszystko kręciło się siłą rozpędu, aż w kraju zaczęło się naprawdę źle dziać. Zaczęły się problemy z wypłatami. W końcu wojewoda postawił naszą spółkę w stan likwidacji. Wszyscy źle to przeżyliśmy, gdy w spółce pojawiła się pani likwidator ze Starachowic.

Józef Sołtys został pełnomocnikiem likwidatora na okres trzech miesięcy. Przypadł mu udział w realizacji grupowych zwolnień. Przed sądem musiał reprezentować pracodawcę, gdyż wielu pracowników odwoływało się od wypowiedzeń. Był to czas, do którego nigdy nie bardzo chce wracać.

-Na koniec sam zostałem bez pracy –mówi. Moment rejestracji w Powiatowym Urzędzie Pracy był dla mnie niesamowitym upokorzeniem. Tego doznania chyba nigdy nie zapomnę. Aby się ratować założyłem własną działalność gospodarczą. Mając duże wyczucie estetyki i manualne zdolności zacząłem prowadzić remonty mieszkań. Sam wyszukiwałem klientów, a do prac wynajmowałem pracowników. W mojej gestii była organizacja prac, zaopatrzenie i cała dokumentacja.

Po kilkunastu miesiącach Józef Sołtys dostał propozycję objęcia funkcji prezesa w firmie kolegi zajmującej się pozyskiwaniem złomu z likwidowanych zakładów pracy i jego sprzedażą hucie. Miał mnóstwo kontaktów z poprzedniego okresu zatrudnienia. Dla firmy był to kapitał nie do przecenienia.

-Przez pewien czas wszystko szło jak z płatka -mówi. Jednak w końcu z powodu nieporozumień między wspólnikami, że zacząłem szukać dla siebie nowego miejsca pracy. Tym razem przygarnęła mnie firma gdzie księgową była moja zona. Właścicielem spółki jawnej był Andrzej Przywoski.

W tym czasie miał już do czynienia z komputerem. Jak wielu innych uczył się tej sztuki szybko, bo musiał. ZUS żądał, aby firma zatrudniająca więcej niż pięciu pracowników, przesyłała elektronicznie wszystkie dokumenty. Pomogła mu ambicja i doświadczenie zdobyte we wcześniejszych latach pracy.

-Kolejny zakręt życiowy był spowodowany śmiercią właściciela firmy -mówi. Nastąpiła reorganizacja, księgowość i sprawy administracyjne trafiły do firmy zewnętrznej w Kielcach. Na szczęście nie musiałem ponownie rejestrować się w pośredniaku, gdyż nabyłem prawa emerytalne. Było to możliwe dzięki przepisowi, który w tamtym czasie pozwalał, gdy pracownik mający 30 lat pracy i odpowiedni rocznik, mógł odejść na emeryturę.

Jako emeryt Józef Sołtys pracował jeszcze jakiś czas. Zajmował się księgowością i kadrami w kolejnych firmach. Zatrudniały go różne firmy prywatne, m.in. w Bałtowie, Nietulisku. Obecnie już nie pracuje zawodowo, cieszy się zasłużoną emeryturą.

Żona Krystyna pracowała początkowo jako pracownik działu księgowości w ZRB przy ulicy Żabiej. Kolejnym jej miejscem pracy był ostrowiecki oddział remontowy PKS-u obok Nowego Zakładu. Przeszła różne szczeble w dziale księgowości aż w końcu została główną księgową. Kolejnym jej miejscem pracy był Amal Sp. Jawna, skąd odeszła na emeryturę.

Józef Sołtys dumny jest ze swoich córki i wnuczka. Córka Justyna, absolwentka matematyki i informatyki, pracowała jako nauczycielka w II LO im. Joachima Chreptowicza, a potem w III Liceum Ogólnokształcącym im. Władysława Broniewskiego w Ostrowcu Świętokrzyskim. Uczyła matematyki. Obecnie mieszka w Ząbkach pod Warszawą i pracuje w swoim zawodzie. Ma syna Kubę. Skończył on dwadzieścia jeden lat, gra w piłkę nożną w Znicz Pruszków a ostatnio w Pogoni.

Moje miasto nad Kamienną

Ostrowiec Świętokrzyski zauroczył Józefa Sołtysa. Po przyjeździe do miasta nad Kamienną, chłonął wszystko, co w nim się działo. Zżył się z ludźmi i miastem , dziś wie o nim dużo więcej niż niektórzy rodowici ostrowczanie.

-Zawsze chciałem być blisko ludzi, z którymi przyszło mi żyć –mówi. Pewnego razu trafiłem na zebranie Rady Osiedla „Śródmieście”. Wtedy przewodniczącym był Bogdan Jurys. Zostałem członkiem rady i przez szereg kolejnych kadencji byłem członkiem rady. Dokładnie nie pamiętam, ale zaczynałem jeszcze w latach 70. XX wieku. Po dwóch lub trzech kadencjach wybrano mnie na przewodniczącego. Od dwunastu lat pełnię właśnie tę funkcję.

Według niego, „Śródmieście” jest piękne, ale jak na centrum trochę zaniedbane.

-Czasami czuję lekką zazdrość, że w innych osiedlach inwestuje się więcej niż u nas -mówi. Może to dziwnie zabrzmi, ale w środku miasta nie potrafimy sobie poradzić ze sprawami drobnymi, które spędzają ludziom sen z powiek. Często są to problemy własnościowe. Gdy nie ma ustalonych praw do danej działki, to nawet Urząd Miasta niewiele może zrobić. Ma to odzwierciedlenie we wnioskach, jakie Rada Osiedla składa do Urzędu Miasta w imieniu mieszkańców.

Czas płynie, ale sprawy te wciąż pozostają niezałatwione.

-Problem numer jeden to barak o nazwie „Szalet miejski” –mówi. To według nas zakała i wstyd. Ja się tego szaletu wstydzę. Może nie dlatego, że ten szalet nie spełnia wymogów sanitarnych lub innych, ale dlatego, że w centrum tak pięknego miasta nie powinien znajdować się taki przybytek. Stoi on na terenie należącym do gminy, są tam wszystkie przyłącza, a można go przenieść bez problemu w każde inne miejsce, gdzie będzie lepiej spełniał swoją rolę. Czas go stąd usunąć i w tym miejscu postawić nowoczesny, komfortowy i estetyczny, wkomponowany w pozostałą architekturę.

Józef Sołtys w swych podróżach po Polsce wypatruje… szaletów i sprawdza, jak zostały urządzone i gdzie się znajdują. Np. w Solcu /Zdroju są ubikacje jednoosobowe, sterowane automatycznie, których nie sposób zniszczyć. Należy wrzucić monetę, aby z móc było skorzystać. W środku jest czysto i pachnie. Wszystko jest sprzątane automatycznie, obsługa nie jest potrzebna. Szalet jest czynny przez całą dobę.

Także w Starachowicach jest bardzo dobrze zorganizowany szalet miejski. Winda i schody do podziemi. Szalet jest darmowy. Urządzono tam także pokój dla matki z dzieckiem, pomieszczenie gospodarcze. W środku jest kolorowo, czysto i przestronnie. Jest też obsługa, monitoring. Szalet prowadzi firma prywatna.

-Byłem także w Krynicy Zdroju i w Muszynie, wszędzie ładnie, czysto, aż się chce skorzystać z takich przybytków –mówi. Marzy mi się, że uda mi się w końcu namówić naszych włodarzy, aby poszli tym śladem.

Rada Osiedla „Śródmieście” zabiega też od lat o przebudowę Rynku. Chodzi o schody zlokalizowane u zbiegu ulic Iłżeckiej i Nowej. Nie mają one podjazdów, co jest wielkim problemem dla ludzi starszych. Jadąc np. wózkiem z dzieckiem lub zakupami, prowadząc rower.

Te i inne, drobne na szczęście sprawy, znane są władzom miasta. Widać też po obu stronach chęć porozumienia i zastosowania proponowanych rozwiązań. Wiceprezydent Artur Łakomiec, na zebraniu sprawozdawczym Rady Osiedla, osobiście zainteresował się tymi tematami. Następnego dnia spotkał się z członkami Rady Osiedla „Śródmieście” w terenie, aby omówić szczegóły.

(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%