Shalom Aleichem. Związki słynnego basisty Rush z Ostrowcem

Co Geddy Lee – muzyk, wokalista, basista i klawiszowiec kanadyjskiej, legendarnej grupy rockowej Rush, którą zachwycała się polska młodzież zwłaszcza w latach 70-tych, ma wspólnego z Ostrowcem Świętokrzyskim? Ano ma…!

Małka i Moshe Weirib – rodzice Geddy Lee

Otóż, jak podaje portal Projektu Pamięci Żydów Ostrowca dziadek Geddy Lee – Aharon Weinryb urodził się w 1883 roku w Goździelinie, a jego babka – Chaja Sura Wajnryb w Ostrowcu. Oboje zostali zamordowani w Treblince w 1942 roku.  W Ostrowcu, w sierpniu 1920 roku, w Ostrowcu przyszedł także na świat ojciec słynnego muzyka – Morris/Moshe Meir Weinrib. Jego brat Izak/Icek został złapany podczas ucieczki przed Niemcami. Przywiązano go najpierw do konia, a później zastrzelono.

Geddy Lee z rodzicami

Ojciec i matka kanadyjskiego muzyka – Manya/Mary/Małka Rubinstein, która dorastała w Wierzbniku, poznali się w getcie w Starachowicach. Ich historia jest niesamowita… Jako nastolatkowe trafili do Oświęcimia, skąd Manya została po pewnym czasie przeniesiona do Bergen-Belsen, a Morris do Dachau. Po zakończeniu wojny, w 1946 roku, Morris szukał Manyi i znalazł ją w obozie dla przesiedleńców w Bergen-Belsen. Tam pobrali się i ostatecznie wyemigrowali do Kanady, gdzie jeszcze przed wojną zamieszkała siostra Morrisa. Morris zmarł w 1965 r., a Manya w 2021 roku.

Gary Lee przyszedł na świat w Toronto w 1953 roku. Najbardziej znany jest jako Geddy Lee, motor napędowy kanadyjskiej grupy Rush, do której dołączył w 1968 roku. Uznawany jest za jednego z najlepszych basistów w historii rock and roll’a, choć równie świetnie gra na instrumentach klawiszowych i gitarze akustycznej.  Czyż można się dziwić, że gra na sygnowanej swoim nazwiskiem gitarze basowej Fender Jazz Bass?

Geddy Lee ożywił swoje wspomnienia książką „My Effin’ Life”, której premiera nakładem wydawnictwa Harper Collins miała miejsce dokładnie 14 listopada br. Z tej okazji muzyk wyruszył również na trasę promocyjną w Wielkiej Brytanii i po Ameryce Północnej. Zebraliśmy garść ciekawostek, dotyczących muzyka. Geddy ma starszą siostrę i młodszego brata. W 1976 roku poślubił Nancy Young, z którą ma syna Juliana i córkę Kylę. W 1996 roku został oficerem Orderu Kanady, w 2000 roku wydał swój pierwszy solowy album „My Favorite Headache”, a w 2012 został odznaczony medalem Diamentowego Jubileuszu Królowej Elżbiety II. Jego imieniem i nazwiskiem Geddy Lee nazwana została nawet planetoida z pasa głównego asteroid okrążająca Słońce, a która została odkryta w 1990 roku w Palomar Observatory przez Briana Romana.

Muzyk w wielu wywiadach mówi, że wychowywał się w przygnębiającej atmosferze rodziny ocalałych z Holocaustu, który piętno tamtej tragedii wywarł zwłaszcza na jego matce. Książką – pamiętnikiem „My Effin’ Life”, która także trafiła już do polskich księgarni, legendarny basista Rush złożył hołd właśnie swojej mamie, która była ogromną zwolenniczką muzyki syna. Na łamach książki Lee podzielił się niesamowitą opowieścią z życia swojej matki, jak przeżyła Auschwitz i jak uwielbiała gotować dla rodziny w święta żydowskie.

Ojciec Geddy Lee zmarł nagle. Chłopiec miał wtedy zaledwie 12 lat. Matka musiała samodzielnie wychowywać trójkę dzieci. Przejęła sklep, którego właścicielem był jej mąż i którym zarządzał pod Toronto. Pracowała w nim aż do emerytury, cały czas wspierając aktywnie swojego syna i gwiazdę rocka.

W książce Lee opisał, jaką inspiracją była dla niego matka, gdy dorastał: „Zobaczyłem, jak ciężko matka pracowała, żeby utrzymać razem moją rodzinę”. „Jerusalem Post” pisze o tym, jak matka od początku wspierała zespół i regularnie pojawiała się na koncertach Rush. Kiedy ukazał się pierwszy album Rush, okleiła witryny sklepu plakatami grupy i rozdawała albumy wszystkim dzieciom, które chciały je mieć, a nie miały pieniędzy, aby je kupić. Na dodatek Geddy przyjął swoje sceniczne, a później już legalne imię, w hołdzie złożonym matce. Jak się okazało bowiem, jej silny akcent sprawił, że „Gary” brzmiało jak „Geddy”. Co ciekawe, Lee wychował się jako pobożny Żyd i odbył nawet bar micwę, zanim rzucił szkołę średnią, aby skupić się na tworzeniu muzyki. Dziś jest dumny z tradycji i kultury żydowskiej, ale mimo, iż wychował się w rodzinie niezwykle religijnej, to dziś jest ateistą.

W niedawnym wywiadzie dla  The Globe and Mail Geddy Lee podzielił się anegdotą o tym, jak podczas występu widział swoją matkę, jako mówiącą w jidysz matkę trójki dzieci z przedmieść, siedzącą w pierwszym rzędzie, Mówił, że „trudno jej było nie zauważyć”. Wspomina, że matka wkładała ogromny wysiłek i miłość w przygotowywanie rodzinnych posiłków na Rosz -kaszana i Paschę. Po całym dniu prowadzenia sklepu przez kilka nocy gotowała i piekła, przygotowując ulubione dania i desery dla wszystkich.

Książka – pamiętnik jest bogato ilustrowana nigdy wcześniej nie publikowanymi zdjęciami. Dla miłośników historii rocka to znacząca pozycja. Lee jest wielokrotnie nagradzanym muzykiem. Jego styl, technika i umiejętności gry na gitarze basowej zainspirowały wielu muzyków rockowych. Na dodatek, to świetny i dobry człowiek, który wspiera wiele akcji charytatywnych. Prywatnie jest fanem baseballu i koneserem wina. Zespół Rush, po Beatlesach i Rolling Stonesach, zgromadził najwięcej złotych i platynowych płyt. Jego muzyka była siedmiokrotnie nominowana do nagrody Grammy. Na niektórych koncertach Geddy Lee występował jako Gershon Eliezer Weinrib, na cześć swojego dziadka zamordowanego w Holokauście.  Książka Lee jest wyprawą w przeszłość, w której spogląda wstecz na swoją rodzinę, w szczególności na kochających rodziców i ich przerażające doświadczenia jako nastolatków podczas II wojny światowej. Szczerze opowiada także o swoim dzieciństwie i pogoni za muzyką, która doprowadziła go do porzucenia szkoły średniej. Śledzi historię Rush, który po początkowych zmaganiach stał się jednym z najbardziej lubianych zespołów wszechczasów. Dzieli się wreszcie intymnymi historiami o swojej przyjaźni z kolegami z zespołu Alexem Lifesonem i Neilem Peartem – głęboko opłakując niedawną śmierć Pearta – i ujawnia swoje obsesje na punkcie muzyki i nie tylko. Książka stanowi bogatą mieszankę szczerości, humoru i żalu po tych, co odeszli, tworząc przejmujący pamiętnik.

Zdjęcia: Flickr, strona internetowa Find a Grave, oficjalna strona grupy Rush.com, Jews of Ostrowiec Memorial Project


Waldemar Włodarczyk o muzycznych fascynacjach grupą Rush

-Mój pierwszy kontakt z muzyką formacji Rush przypadł na moje „licealne czasy”. W jeden z czwartkowych wieczorów była emitowana tradycyjnie na antenie popularnej radiowej „Trójki” audycja Piotra Kaczkowskiego „Mini-max” (Minimum słów – Maximum muzyki), a w niej nowa płyta kanadyjskiego tria „Permanent Waves”. Był to 1980 rok.

Otwierający niniejszy album utwór „Spirit of Radio” na maxa zamieszał w moich muzycznych gustach. Mocny hard rock i agresywny heavy metal zaczął powoli ewaluować w kierunku progresywnego rocka. Oczywiście płyta została w całości zarejestrowana przeze mnie na magnetofonowej taśmie i po licznych odtworzeniach trafiła do mojego archiwum.

W tamtym okresie o płytach winylowych zagranicznych wykonawców na półkach polskich księgarni niestety można było tylko pomarzyć. Pozostawały więc tylko eskapady na warszawskie bazary i giełdę płytową w „Hybrydach” lub wyczekiwanie na kolejne audycje muzyczne w radiu. Nieco później w moje ręce wpadły kolejne płyty grupy Rush: „2112” (1976), „Hemisperes” (1978), „A Farewell to Kings” (1977) i pierwsze trzy wydawnictwa wydane w latach 1974-75 („Rush”, „Fly By Night” i „Caress of Steel”). Niestety nie znajdowały się one w moim posiadaniu, ponieważ ich cena z uwagi na oryginalne zachodnie wydania była zbyt wysoka.

Na szczęście krąg moich przyjacielsko-koleżeńskich muzycznych znajomości był dość szeroki, więc poprzez tzw. system wzajemnej wymiany, zbiory nagrań systematycznie rosły.  Przełomowym momentem, w którym zostałem gorącym fanem trzech muzyków z Kanady, było ukazanie się albumu „Moving Pictures”. Jest to do dziś moja ulubiona płyta i jedno z najlepszych wydawnictw moim zdaniem w historii muzyki rockowej.

Zakupiłem ją rzecz jasna w oryginalnym wydaniu na winylu, który posiadam do dziś w swojej kolekcji. Ostatnią płytą analogową, która trafiła w moje ręce, był rewelacyjny „Signals” z 1982 roku.W momencie, gdy gramofonowe czarne krążki zostały powoli wypierane z rynku przez płyty kompaktowe, w radiu pojawiła się stereofoniczna audycja „Wieczór płytowy”, prowadzona przez Tomasza Szachowskiego. Jedną z pierwszych prezentowanych płyt była oczywiście „Moving Pictures”. Wysoka dynamika nagrań, zero szumów i trzasków, cóż – trzeba było poczynić starania w celu zakupienia odtwarzacza kompaktowego i niniejszego wydawnictwa na srebrnym, kompaktowym krążku (też stoi na mojej półce). Na okres moich studiów przypadły kolejne trzy płyty kanadyjskiego tria („Grace Dunder Pressure”-1984, „Power Windows”-1985 i „Hold Your Fire”-1987).

Nowy etap w kolekcjonowaniu wydawnictw tria z Toronto przypadł na erę popularności odtwarzaczy DVD oraz BlueRay i nagrań koncertowych, rejestrowanych podczas licznych światowych tras (niestety w Polsce nigdy nie zagrali). Był moment, że kupowałem już bilet na ich koncert w Pradze… Ostatecznie jednak nie pojechałem, czego żałuję do dziś.

Prawie od samego początku działalności muzycy grali w tym samym składzie (z wyjątkiem debiutanckiej płyty): Geddy Lee – śpiew, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, Alex Lifeson – gitary i Neil Peart – perkusja, instrumenty perkusyjne. Ciekawostką są ich słowiańskie korzenie. Otóż Geddy Lee pochodzi z rodziny żydowskiej, która wyemigrowała z kraju w 1947 roku. Alex Lifeson (prawdziwe nazwisko Alexa Żivojinović) to potomek emigrantów z Jugosławii, zaś dziadkowie Neil’a Peart’a (Nicola Petrović) podobno także byli jugosłowiańskimi emigrantami.

Co wyróżnia moim zdaniem ten zespół na tle innych wykonawców? Otóż uważam ich za wyjątkowych mistrzów w swoim fachu. Ich instrumentalny kunszt przejawia się np. w  umiejętności wirtuozerskiej gry karkołomnych partii basu z jednoczesną obsługą instrumentów klawiszowych oraz śpiewem – i to w zaskakujących podziałach rytmicznych – Geddy Lee. Mogę również śmiało powiedzieć, że Neil Peart był dla mnie perkusistą numer jeden na świecie.

Jego solowe partie podczas koncertów po prostu zwalały z nóg. Zaś Alex Lifeson wypełniał gitarowym brzmieniem dosłownie całą wolną przestrzeń w niezliczonych dźwiękach,  wydobywających się z głośników z nadzwyczajną precyzją.

Bardzo żałuję, że Rush nie zagra już więcej razem i nie nagra w tym samym składzie żadnej płyty. W styczniu 2020 roku zmarł Neil Peart.

Print Friendly, PDF & Email

2 thoughts on “Shalom Aleichem. Związki słynnego basisty Rush z Ostrowcem

  • 16/12/2023 at 11:27
    Permalink

    Ktoś kto nie KOCHA RUSH jest ignorantem, który SMIE SIe NAZWAC znawca ROCKA. Wyrazy współczucia. ONLY RUSH. To muzyka dla tych , których IO jest wyższa od nr buta

    Reply
  • 17/12/2023 at 13:34
    Permalink

    Ech, szkoda, że podczas mojej przygody z książką „My Effin’ Life” troszkę dostało się Polsce, ale też w sumie Niemcom się dostało, więc wybaczam. Pozdrawiam, wierna fanka Rush od 10 roku życia.

    Reply

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *